
KRYTYCZNIE O WSPIERANIU |
czyli kilka spojrzeń nie z perspektywy wspierających
1. Wspieranie Wspieranie ma polegać na tym, że nie daje się ryb, a daje się wędkę do łowienia tychże ryb, co samo w sobie ma być mniej stygmatyzujące i upośledzające niż dawanie ryb. Tak rozumiane wspieranie ma być związane z rozwojem wspieranego tą wędką, zachowaniem jego poczucia sprawczości i dotychczasowych kompetencji. Gdy tak spoglądamy na wspieranie, to wszystko wydaje się właściwe i dobre, ale czy podobne wrażenia wywołuje analiza masowego wspierania, jakie mamy dziś w Polsce?
O masowości wspierania nie świadczy tylko to, że ilość stron internetowych prezentujących takowe projekty jest oszałamiająca, ale również to, że podejmuje się wiele starań o potencjalnych beneficjentów tych programów (w dalszej części te programy będę określał skrótem projekty). Oczywistym jest, że masowość ta związana jest z dostępnością funduszy, ale nie fundusze mają decydujący wpływ na to, co w ramach wspierania jest serwowane. Gdy staję w księgarniach przed półkami o długości kilkunastu metrów z poradnikami (dalej nazywanych poradnikami) traktującymi o tym, jak zarządzać własnymi emocjami i własnym systemem poznawczym i jednocześnie widzę, że dojrzałe prace socjologiczne i współczesne prace z psychologii zajmują półki o znacznie mniejszych wymiarach, a na nich znajdują się powtórne edycje starych wydań, to odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z modą na zarządzanie sobą. Podobne spostrzeżenia budzą się w czasie analiz projektów m.in. dla osób marginalizowanych, w których także bazuje się na technikach zarządzania sobą. Biorąc pod uwagę to, że efekty masowego wspierania w projektach są co najmniej dyskusyjne, rodzi się pytanie, czy to wspieranie jest wspieraniem? Tego rodzaju wątpliwość rodzi się także w kontekście lektur dość wielu publikacji o wspieraniu i o pomocy psychologicznej (poradników), które sugerują porzucenie swojego oglądu sytuacji na rzecz przyjęcia uniwersalnych oglądów autorów tych publikacji, które dalej będę określał panaceami. Przy dyskusyjnej skuteczności tych uniwersalnych sugestii, podobnie jak przy efektywności projektów rodzi się podejrzenie, że jest w tym zawarty ukryty program, który - jeśli w ogóle - ma niewiele wspólnego ze wspieraniem wyposażającym w wędki, czy dającym ryby. Sugestia jaką można odczytać z wielu poradników i projektów jest jednoznaczna - człowieku, coś z tobą jest nie tak; zmień się. Czyli wspierany nie otrzyma w tych elementach naszej rzeczywistości ani wędki, ani ryby. Ma on się stać co najmniej innym wędkarzem, a może myśliwym. Takie wspieranie miałoby sens, gdyby chodziło o zmianę zawodu, ale w sugerowanym zarządzaniu sobą nie ma o tym mowy. W kontekście tego budzi się wspomnienie, że coś takiego już przeżyliśmy w okresie komunizmu, gdy twierdzono, że system jest dobry dla obywateli, jeśli oni dorosną do niego. Trudno nie wyczuć w takich sugestiach protekcjonalizmu, który ze swej natury jest potencjalnie upośledzający dla jego adresatów. Analiza dwóch aspektów wspierania: zarządzanie swoimi głębokimi uczuciami oraz panacea - uniwersalne pomysły na życie - rozpatrywane w kontekście głównego nurtu społecznego są przedmiotem poniższych socjologizujących namysłów. Końcowy temat opracowania - „Protektorzy” - dotyczy zjawiska zbieżnego z protekcjonalnym stosunkiem do wspieranych, które często daje się obserwować, a któremu przypisuję główne destrukcyjne znaczenie w procesie wspierania. 2. Zarządzanie sobą - o co tu dziś chodzi? Bycie panem siebie, kierowanie sobą, jest ideą tak starą jak kultura, więc jest to praktyka wielce oswojona przez tysiąclecia. Z drugiej strony, gdy weźmiemy pod uwagę niejednoznaczność wielu reguł życia pomiędzy ludźmi, to nietaktowne zachowania, sporadyczne chwile utraty kontroli nad sobą, jak i nadmiar tej kontroli nie uzasadniają dewaluowania ludzi, którzy gubią się w tym kierowaniu sobą. Wśród Polaków łatwo można znaleźć sporo tolerancji dla ludzi potykających się, nawet dla tych, którzy pełnią najwyższe funkcje państwowe, a więc są najbardziej zobligowani do zachowania się zgodnie z normami, co wymaga sprawnego zarządzania sobą. Skąd więc taki napór na zarządzanie sobą, skoro jest w nas tyle tolerancji dla potykających się, dla tych, którzy chwilami niesprawnie zarządzają sobą, a nawet w ogóle nie zarządzają? Gdy weźmiemy pod uwagę stwierdzenia, że zarządzanie emocjami jest obdarowywaniem innych w relacji z nami (A. Russell Hochschilld 2009 str. 20), gdzie te akty zarządzania są wzajemne, to ocena tegoż, jako wyrazu solidarności, wydaje się trafna i nie budzi niepokoju. Takie obdarowywanie się będące wyrazem taktu, poszanowania inności, tolerancji jest związane z dbałością o relację, o dobre samopoczucie tych, którzy z nami przebywają. Również w takich sytuacjach, gdy zależy nam na pozyskaniu czyjegoś uznania, zdobyciu uwagi konkretnej osoby, zarządzamy sobą tak, aby pokazać się z najlepszej strony i to tej, na której zauważeniu najbardziej nam zależy. Także w najbardziej intymnych relacjach zarządzamy sobą: gdy mija fala zakochania, zauroczenia, to zaczynamy budować miłość w codziennych zdarzeniach, co już wymaga decyzji, pracy i dyscypliny. Co z tego jest oferowane w projektach np. dla osób marginalizowanych i w poradnikach? Jakiego rodzaju cele stawia się zarządzaniu sobą w tych elementach naszej rzeczywistości? Ludziom bezrobotnym serwuje się szkolenia z komunikacji niewerbalnej, wywierania dobrego wrażenia na potencjalnych pracodawcach itd. W tym wszystkim element zarządzania swoimi głębokimi uczuciami i manipulacja systemem poznawczym są podstawowymi umiejętnościami. Russell Hochschilld kategorycznie stwierdza, że jest to komercjalizacja tych uczuć, które - jej zdaniem - powinny być chronione przed tego rodzaju praktyką. „Kiedy jednostka zarządza uczuciami miłości i nienawiści, wkracza na teren własnego skomplikowanego systemu emocjonalnego. Jeżeli składniki tego systemu trafiają na rynek i zostają sprzedane w postaci ludzkiej pracy, dostosowują swój kształt do wystandaryzowanych form społecznych. W takiej sytuacji uczuciowy wkład jednostki staje się słabszy i w mniejszym stopniu obciążony konsekwencjami, ale jednocześnie postrzega się go jako w mniejszym stopniu pochodzący od jednostki i w mniejszym stopniu nakierowany na innego człowieka. Z tego powodu rośnie szansa na oddzielenie się uczucia od jednostki.” (Hochschilld 2009; str. 14) Możemy inaczej nazwać to depersonalizacją lub cynicznym stosunkiem do własnego działania i tego, jak inni to działanie odbiorą (Goffman 2008 str. 47, 48). To, co serwuje się w czasie szkoleń dla pracowników firm analizowanych przez Russell Hochschilld, serwuje się także ludziom starającym się o pracę w wielu projektach m.in. określanych jako wspierające w powrocie na rynek pracy. Dalej, analizując skomercjalizowane zarządzanie uczuciami, Russell Hochschilld stwierdza: „Im jednostka ma mniejsze poczucie kontroli nad światem, tym bardziej równoważy je przez skierowanie kontroli na siebie w relacji do uczucia. Osoby cierpiące na niedostatek poczucia kontroli nad światem nie cierpią na brak kontroli w ogóle, a raczej ich poczucie kontroli kieruje się do wewnątrz; schodzi do piwnicy.” (Hochschilld 2009; str. 174) Skierowanie uwagi wyłącznie na siebie, co można określić jako karykaturalnie rozbudowany wpływ ego na przebieg wydarzeń z pominięciem m.in. przypadkowości życia, w połączeniu z wcześniej wspomnianą depersonalizacją tworzy mieszankę, która dość szybko może doprowadzić do kompulsywnego zarządzania sobą w rytm narzuconych zewnętrznych wzorów. Czy jest to zagrażające, patologiczne? Z definicji osobowość, tożsamość tworzą się w relacji społecznej czy to bliskiej, czy bardziej zdystansowanej - jest to więc efekt wpływu świata zewnętrznego. Dlaczego więc przyjmowanie wpływu środowiska w kontekście zarządzania sobą mamy potraktować jako zagrażające i patologiczne? Różnicę daje się zauważyć, gdy spojrzymy na to z perspektywy tożsamości osobistej i tożsamości społecznej. „Za […] tożsamość społeczną należałoby uznać […] tę kategorię społeczną, do której jednostka naprawdę należy, a także faktycznie określające ją atrybuty.” (Goffman 2007 str. 32) „Za tożsamość osobistą uważam […]: pozytywne wyróżniki lub identyfikatory oraz unikalną kombinację faktów z życia jednostki, która łączy się z jednostką właśnie za pomocą tych identyfikatorów. Tożsamość osobista wiąże się zatem z założeniem, że jednostkę można odróżnić od wszystkich innych i że do owej tożsamości dołączyć można ciągły zapis faktów społecznych […] Trudne do przyjęcia jest natomiast to, że tożsamość osobista może odgrywać i odgrywa ustrukturyzowaną, zrutynizowaną i zestandaryzowaną rolę w organizacji społecznej, właśnie ze względu na to, że każda jednostka jest jedyna w swoim rodzaju.” (Goffman 2007 str. 94) Przywołane wcześniej twierdzenia Hochschild o wycofaniu się jednostki z poszukiwania wpływu na środowisko i skupienie się wyłącznie na zarządzaniu sobą, daje się w tym ujęciu dwóch rodzajów tożsamości sprowadzić do wniosku, że zbyt głębokie zarządzanie sobą przewraca porządek tych dwóch tożsamości mieszając je ze sobą w zbyt dużym stopniu, co już jest niejako nadmienione w goffmanowskiej definicji. Tak wspierani nie dostają ani wędki, ani ryby, oni mają się stać innymi wędkarzami, myśliwymi. W tym pomieszaniu obu tożsamości wielu ludzi może się pogubić: jedni bardziej są tym pogubieniem zagrożeni, inni mniej. Gdy Giddens pisał o tożsamości refleksyjnej będącej świadomym i zaprojektowanym do wymogów współczesności działaniem jednostki (Giddens; 2001), musiał mieć na uwadze - mimo swych zapewnień, że jest inaczej - wyłącznie przedstawicieli klasy średniej i wyższej, gdzie wychowuje się dzieci w atmosferze braku przymusu dostosowania się do reguł społecznych (inaczej niż w rodzinach robotniczych), ale w atmosferze wyboru dokonywanego przez jednostkę niejako w dialogu pomiędzy elementami z szerszego kontekstu sytuacji (Hochschild 2009; 163 i dalej). Ta refleksyjna (co już samo w sobie brzmi dumnie i zdrowo) tożsamość giddensowska od wieków wyróżniająca elity, nie jest dostępna tak samo każdemu człowiekowi. „Na refleksyjność nowoczesności składają się nie tylko badania akademickie, ale także wszelkie podręczniki, przewodniki, działalność terapeutyczna i poradnictwo. […] Systemy zakumulowanej wiedzy specjalistycznej - będące istotnymi czynnikami wykorzeniania - reprezentują wielorakie, często wzajemnie się zwalczające i różne w swoich implikacjach źródła autorytetu. W warunkach, jak ją określam, ‘wysoko rozwiniętej’ lub ‘późnej’ nowoczesności - w naszym dzisiejszym świecie - tożsamość, podobnie jak jej szerszy kontekst instytucjonalny, musi być tworzona w sposób refleksyjny.” (Giddens 2010 str. 12, 13) Osoby, których habitus (upraszczając, jest to przekonanie jednostki o tym, co jest możliwe dla niej, a co jest dla niej niemożliwe (Bourdieu 2008 str. 72)) zbudowany jest według wzoru: walka - uległość, drastycznie różnią się od tych, którzy pomiędzy tymi dwoma biegunami dostrzegają wiele możliwości będących w obszarze ich decyzji. Uogólniając problem, różnica polega na tym, że potomkowie klasy niższej (nie mającej nic wspólnego m.in. z badaniami akademickimi i akumulacją wiedzy) nie doświadczają swojego udziału w innych decyzjach niż w tych, które są generowane tym wzorem o krańcowych rozwiązaniach. Wobec sugerowanego przez Giddensa musu budowania tożsamości refleksyjnie (co samo w sobie budzi raczej wrażenie, że jest to sugestia budowania tożsamości dostosowanej do tego, co jest aktualnie modne) warto przytoczyć fragment rozważań Pierre’a Bourdieu: „Imperializm uniwersalności, będący częścią asymilacyjnej aneksji werbalnego uniwersalizmu, może odciskać się na stosunkach panowania w obrębie tego samego narodu za pomocą uniwersalizacji wymagań scholastycznych, której nie towarzyszy podobna uniwersalizacja środków służących do ich realizacji.” (Bourdieu 2006; str. 104), co autor inaczej tłumaczy różnym stopniem uczestniczenia w wielorakich polach mentalnych. W okresach niepewności, w których zarządzanie sobą jest często przedstawiane jako warunek powodzenia w takich sytuacjach: jedni mają tylko taki wybór, że ulegną, albo będą walczyć, inni mogą budować refleksję i łatwo wejdą w nową sytuację. W tej samej sytuacji niepewności jedni skłaniani są do rewolucyjnej przemiany swojej tożsamości, inni mogą nic w niej nie zmieniać. Które z tych dwóch grup otrzymują wsparcie w formie szkoleń z metod zarządzania sobą i czy tymi szkoleniami zmienia się ich habitus, co jest procesem długotrwałym, czy raczej skłania się ich do szybkiej i rewolucyjnej przemiany tożsamości? Wobec oczywistej odpowiedzi na to pytanie budzi się wątpliwość, czy Walenty stróż ma być doktorem habilitowanym, czy wystarczy mu licencjat i czy zostaną mu stworzone warunki do zdobycia tych tytułów, czy pozostawi się go w stróżowaniu z rozbudzonym apetytem na karierę uniwersytecką? A może rzecz jest w tym, że pan Walenty ma tylko przyjąć istnienie zakumulowanej wiedzy specjalistycznej za jedyną właściwą prawdę i nie rościć pretensji do posiadania własnego oglądu rzeczywistości? Trzeba uzupełnić powyższe rozważania o komentarz, że rewolucyjna przemiana tożsamości przedstawicieli klasy niższej może mieć dezintegrujące konsekwencje i nie ma to nic wspólnego z dezintegracją pozytywną opisaną przez Kazimierza Dąbrowskiego. Nie dziwi więc to, że wielu absolwentów projektów - z założenia wspierających, ale bazujących na technikach zarządzania głębokimi uczuciami, kończy te zajęcia stwierdzeniem to nie dla mnie. Trudno im nie przyznać racji i nie cieszyć się tym, że zachowali zdrowy, chłopski rozsądek. Dość często taki komentarz absolwenta szkolenia - to nie dla mnie - krytykowany jest stwierdzeniem, że ci absolwenci wysoko ocenili w ankietach ewaluacyjnych całość zajęć włącznie z przydatnością treści prezentowanych w ramach tegoż szkolenia. Łatwo domyślić się, że te wysokie oceny w ankietach są wyrazem lojalności absolwentów wobec prowadzącego zajęcia, który traktował ich jak trzeba - z należytym szacunkiem i intencją wsparcia ich, chociaż forma tej pomocy okazała się nieadekwatna. To skłania do refleksji, że takie wspieranie służy tylko i wyłącznie ich autorom, a u odbiorców tegoż wsparcia może wywoływać lub pogłębić poczucie bezradności, co ma związek z gruntowaniem ich w obszarach zmarginalizowanych. 3. Panaceum, czyli o prymacie środków nad celami Nie aż tak dawne hasła inspirowane psychologią humanistyczną, wskazujące, że panaceum na troski i problemy wychowywania młodego pokolenia jest zawarte w akceptacji, że ta akceptacja jest tym, co spowoduje taką zmianę u wychowywanych, że ci automatycznie wejdą w główny nurt życia społecznego idealnie dostosowani do niego … Wspomnienia okresu niezwykłej żywotności tego panaceum wywołują wiele niemiłych wrażeń. Już samo w sobie łączenie oczekiwania zmiany osoby z jej akceptacją zawiera wewnętrzną sprzeczność - nie jest możliwe akceptować z intencją dokonania się zmiany u tak akceptowanego. Nie to jest tu sednem, ale to, że skuteczność tego panaceum w kontekście jego celu jest nijaka, przy niekorzystnych ubocznych skutkach. Istotą tego sugerowanego panaceum jest także to, że jeśli wychowywany pod wpływem naszej akceptacji nie wszedł w ten niby rajski, bo główny nurt społeczny, to znaczy tyle - według głosicieli tego hasła - że wychowujący niewystarczająco go akceptował (Zakrzewska-Manterys 2010; str. 143, 144). Czyli serwowane było coś, co z założenia było nieskuteczne, a co wystarczało do negatywnego diagnozowania ludzi korzystających z cynicznego wsparcia sprzedawców tegoż panaceum. Przechodząc do panaceum, które nie ma tak krótkiej i jednoznacznej metryczki jak akceptacja spójrzmy, przed jego zdefiniowaniem, na przykład, gdy świeżo po swoim ślubie kobieta narzeka, że cała ceremonia stała się okazją i tylko okazją do spotkania rodzinnego z pomięciem jej osoby i tego, że to oni dwoje powinni być wtedy najważniejsi. Zobaczmy to w świetle możliwej interpretacji psychiatrycznej: „Na pierwszy rzut oka, kobietę wydaje się przepełniać niepokój. Wskazuje to na nadpobudliwość w traktowaniu reguł (przykłada do nich nadmierną wagę). Przyczyna jej niepokoju może leżeć w mieszanych uczuciach względem małżeństwa, być może mających swoje źródło we wspomnieniach z czasów dzieciństwa związanych z małżeństwem rodziców, a być może z seksualnym aspektem małżeństwa w ogóle.” (Hochschilld 2009, str. 67). W tej wymyślonej interpretacji jest sugestia traktowania reguł życia społecznego z dystansem, bez angażowania się, co może zakończyć się osiągnięciem cynicznej postawy i wykorzenieniem społecznym. Zwraca uwagę fakt, że wymyślony psychiatra autorytarnie definiuje sytuację tej kobiety, a jego sugestia zastosowania panaceum - przyjęcia przez nią dystansu wobec reguł życia - nie zawiera wskazania o ryzyku takiej postawy. Wspomniane w cytacie Giddensa wykorzenianie nie jest w tym przykładzie jakimś duchowym procesem ogarniającym świat, ale działaniem konkretnej osoby wobec osoby równie konkretnej. Nie jest już wymyślonym przykładem to, co możemy spotkać w wielu poradnikach o światowej renomie, a co jest zbieżne z tym wymyślonym przykładem. Jedną z wielu takich publikacji jest „Przemoc. Uraz psychiczny i powrót do równowagi” autorstwa Judith Lewis Herman (GWP, Gdańsk 2000). Na jednej stronie (158) tej publikacji, prawie w jednym ciągu wymienia się traktowanie terapii przez terapeutę jako gry ze swego charakteru podobnej do koszykówki, aby już za parę linijek określić pacjenta jako upośledzonego w zakresie zaufania do innych (pacjent w tej publikacji jest po doświadczeniach traumatycznych) i następnie określić jego oczekiwania wobec terapeuty jako nierealistyczne, bo pacjent (po otwarciu się przed tym koszykarzem) oczekuje od niego wybawienia. Z tymi nierealistycznymi oczekiwaniami pacjenta terapeuta ma sobie poradzić, ale nie ujawni swej gry przed oczekującym wybawienia. Mówienie prawdy - o czym autorka wspomina na tej jednej stronie - jest zobowiązaniem, jakie spoczywa na pacjencie i nie ma mowy o otwartości terapeuty, otwartości ujawniającej jego prawdziwy stosunek do relacji z pacjentem. To oczywiste, że powiedzenie weteranowi wojny w Wietnamie lub zgwałconej kobiecie, że terapeuta kontakt z nimi traktuje jak mecz, byłoby niestosowne. Zakładając jednak, że terapeuta powie o tym, jak traktuje ich relację, to czy zgwałcona kobieta i weteran wojenny otworzą się w tak zdefiniowanej sytuacji, opowiedzą o swoich nieludzkich doświadczeniach? Może tak, a może nie. Ale odpowiedź na kolejne hipotetyczne pytanie nabiera już innego charakteru - gdyby terapeuta powiedział o swoim stosunku do ich relacji, czyli ujawnił, że traktuje ich kontakt jak grę, to pacjent raczej nie miałby wobec niego nierealistycznych oczekiwań, nie oczekiwałby wybawienia, bo w grach można wybawić tylko na niby, tylko w zakresie samej gry, a trauma była w realnym życiu, w tym, co lokujemy w obszarach na serio. Gdy rama, w jaką ujmujemy sytuację kontaktu pacjenta z terapeutą, jest zbudowana przez obydwie strony w ten sam sposób, to dla takich graczy oczywiste jest, że trzymają się reguł tej gry i nie wykraczają poza przyjętą ramę. W przeciwnym wypadku dochodzi do złamania reguł i ma to swoje konsekwencje w przerwaniu, zakończeniu gry. Otwartość w relacji jednej jej strony, z ukryciem tego, według jakiego wzoru druga strona to przyjmuje, jest tożsame z jednostronnym definiowaniem sytuacji - w takim układzie nie ma mowy o żadnym partnerstwie, co nie przeszkadza autorce tegoż poradnika na wielokrotne posługiwanie się tym określeniem dla sugerowanej relacji pacjenta z terapeutą. Rodzi się wobec tego skojarzenie, że jak w okresie największej popularności gier komputerowych wielu ludzi obawiało się skutków ich użytkowania przez dzieci, które miały nie odróżniać gry od realności, tak w wypadku poradników nie widać podobnego poruszenia, chociaż podobieństwo jest uderzające. Pójdźmy dalej za sugestiami Lewis Herman, która twierdzi, że pacjent, mający w życiu doświadczenia nieludzkie, ma odzyskać kontrolę nad swoimi przeżyciami w taki sposób, aby powtórnie zaczął ufać ludziom. A co z wagą jego doświadczeń, które wskazują, że w wielu wypadkach - przecież - lepiej nie ufać? Czy to doświadczenie pacjenta jest warte uwagi terapeuty, czy aby ten terapeuta nie traktuje tych doświadczeń weterana wojny i zgwałconej kobiety jak śmieci, które należy wyrzucić? Wydaje się, że autorka sugeruje pozytywną odpowiedź na to pytanie, ale nie jest w tym osamotniona. Sugestie płynące z analizy treści całej tej i nie tylko tej książki można streścić w stwierdzeniu: nie jest ważne to, czego doświadczyłeś, ale to, czy porzucisz to doświadczenie na naszych warunkach i przyjmiesz nasz punkt widzenia wracając do głównego nurtu życia. To o to chodzi wiele razy (niestety) we wspieraniu - jest to manifestacja władzy upośledzającej poddanych takiemu wsparciu. To jest kolejne współczesne panaceum, które m.in. doświadczenia wojenne przerabia na grę, sugerując, że w wojnie należy zachować spokój i równowagę psychiczną, aby po wojnie w Wietnamie móc pojechać do Iraku dalej grać w koszykówkę. Warto spojrzeć na to z perspektywy hipotetycznej psychoterapii Olivera Wendella Holmesa, który "[…] podczas wojny secesyjnej jako młody człowiek służył w armii unionistów. Był przerażony potwornościami popełnianymi przez obie strony. Powrócił z wojny z przekonaniem, że każda pewność jest nikczemna i potencjalnie odczłowiecza. Czuł, że na odwrót, sceptycyzm (wątpliwość jako zwyczaj) jest niezbędny dla normalnego społeczeństwa.” (Berger, Zijderveid 2010 str. 90) Nie sądzę, aby Holmes po przejściu terapii zamieniającej traumatyczne wspomnienia w mecz koszykówki byłby tak aktywnie i refleksyjnie działającym na rzecz wysokich wartości w życiu społecznym. Wracając do wcześniej opisanego panaceum pojmowanego jako dystans do reguł życia pomiędzy ludźmi, zauważmy, że tak u wymyślonego psychiatry wypowiadającego się na temat żalu świeżo upieczonej żony, jak i w relacji Lewis Herman o człowieku z traumatycznymi przeżyciami, są dowolnie przez nich manipulowane, nie ma dla takich wspieraczy reguł (pozornie, o czym dalej), norm wzajemności, a w tym wspólnej z pacjentem ramy i definicji sytuacji. „[…] konwencje przeprowadzania sesji terapeutycznej rozbijają ramę zwykłego postępowania twarzą w twarz dokładnie w tych miejscach, w których uczestnik interakcji byłby inaczej chroniony przed wpływem oraz kształtowaniem się związku; pacjent tkwi zatem w pułapce pewnego szczególnego związku.” (Goffman 2010 str. 293) W konsekwencji swojej otwartości pacjent będzie miał, jak każdy ufny i opierający się na regułach życia pomiędzy ludźmi, oczekiwanie współprzeżywania jego sytuacji przez partnera interakcji, na co dostanie odpowiedź, że ma nierealne oczekiwania. Niechęć pacjenta do opowiadania o swojej traumie jest interpretowana m.in. przez Lewis Herman jako opór, nieszczerość. Spoglądając na ten opór z perspektywy zarządzania emocjami przez pacjenta rzecz wygląda zupełnie inaczej - pacjent unika sprawiania dyskomfortu terapeucie swoją historią. Ale namawiany do otwartości przyjmuje dla relacji z namawiającym go terapeutą sugerowaną ramę wzajemnej otwartości. Jednak taka rama wzajemności w wielu gabinetach terapeutycznych jest fabrykacją (popularnie fabrykację nazywa się wkręcaniem, wpuszczaniem w kanał) dokonywaną przez terapeutę. Pacjent, gdy zaczyna mieć oczekiwania, które terapeuta określa jako nierealne, to traci twarz i nie ma wyboru innego niż przyjąć racje terapeuty albo spoliczkować go za wpuszczenie w kanał. Warto tu zauważyć, że spoliczkowanie, a więc udramatyzowana forma ratowania twarzy, jest niekorzystne także dla pacjenta (Goffman 2006; str. 40). Inaczej mówiąc pacjent, aby zachować twarz musi porzucić własny punkt widzenia wobec swoich przeżyć i przyjąć to, co sugeruje mu terapeuta. Ma to przyjąć jako panaceum najlepsze w nowoczesnym świecie i najlepsze w całej historii tegoż świata, a co jest efektem uniwersalizacji pomysłów terapeuty. Ratując twarz w ten sposób uczestniczy w tworzeniu świata nowego, pozbawionego jego dotychczasowej historii. Swoje nowe przekonania traktuje jako uniwersalne (bo jeśli historia zaczęła się dla niego dzisiaj, to nie może inaczej traktować przekonań wynikających z tej krótkiej historii) i uważa, że ma niepodważalne prawo narzucać innym tę uniwersalność. Reguły życia społecznego, jakie świat wypracował przez tysiąclecia i które pozwalają żyć bez większych obaw przed spotkaniami z innymi ludźmi, zostają wyrzucone lub tylko traktowane jako nieaktualne. Pacjent staje się uzależniony od sposobu ujmowania rzeczywistości preferowanego przez terapeutę, który to sposób nie pozwala na jakąkolwiek dyskusję, bo jak dyskutować z hasłami rozdętymi do miary prawd obiektywnych a nawet ponad ich miarę. Panacea: akceptacja, dystans do ogólnospołecznych reguł życia oraz odrzucenie trudnych doświadczeń, jak i wiele innych panaceów są skuteczne w produkowaniu wyznawców szkół terapeutycznych czy konkretnych terapeutów, filozofów na garnuszku wielkich organizacji, polityków, dziennikarzy szukających łatwego sposobu na zdobycie publiczności, co samo w sobie nie jest złe, jeśli nie upośledza wspieranych. Tu warto zauważyć, czym jest taka publiczność - jest to metaforyczny aplauz, który tak, jak aplauz na koniec przedstawienia w teatrze wymazuje fakt zmyślenia (Goffman 2010, str. 102), tak w życiu codziennym ugruntowuje w racji, w poczuciu słuszności tych, którzy posługują się tymi panaceami. Takie działanie ma więcej wspólnego z budowaniem swojej dominacji niż ze wspieraniem - jakkolwiek byśmy je rozumieli. Ludzie ulegający opresji sprzedawców panaceum pozbywają się swojej tożsamości na rzecz stylu życia swoich wybawicieli, ale czy rzeczywiście wybawicieli? Konieczne jest zauważenie tu, że pozbycie się dotychczasowej tożsamości i przyjęcie innej, jest wiele razy związane, jak w wypadku konwertytów, z dynamicznym wzrostem decydujących się na taki krok. Tylko, że oni nie robią tego dla ratowania swojej twarzy w relacji z ludźmi stosującymi ukrytą opresję (nie tylko motywem inicjującym te dwa z pozoru podobne procesy się różnią). Sugerowane zarządzanie sobą w projektach mających za cel wspieranie ludzi, jak i w poradnikach i w opresyjnej praktyce terapeutycznej, sprowadza się do ujednolicenia tych ludzi z preferowanym przez edukatorów, terapeutów głównym nurtem życia. Wewnętrzna zmiana sugerowana tym ludziom w programach wspierania nie daje możliwości wyraźnego wzrost m.in. ich wartości na rynku pracy, jak i w ich integracji ze społeczeństwem, co w kontekście ponoszenia kosztów przebudowywania siebie w nadziei na lepsze jutro, jest sugestią nadzwyczaj ciekawie uzasadnianą - haseł o tym, że świat się zmienia, że kto nie idzie do przodu (czytaj: dostosowuje się do aktualnych trendów), to się cofa, jest co niemiara. Niektóre z nich są starsze niż globalizacja, inne są młodsze niż nasza demokracja. Gdy kilka akapitów wcześniej pisałem o tym, że wielu wspierających nie respektuje, nie szanuje reguł życia pomiędzy ludźmi, to dodałem w nawiasie, że pozornie tak jest. Ta uwaga w nawiasie dotyczy tego, że oni (a) nie szanują ogólnie przyjętych reguł w relacji z pacjentem, a nie mam danych świadczących o tym, że tak samo swawolnie zachowują się ze swoimi bliskimi, znajomymi, przyjaciółmi, (b) wytwarzają własne reguły w relacji z pacjentem, do których ten ma się dostosowywać, a które to reguły nie są tym samym zobowiązujące dla ich twórcy - to jest emanacja władzy opresyjnej, upośledzającej. Tytułem komentarza do tegoż niech będzie poniższy cytat. „We wszystkich rozwiniętych społeczeństwach, zaledwie w ciągu kilku lat, pracodawcy, urzędnicy do spraw międzynarodowych, wysoko postawieni pracownicy służby cywilnej, pojawiający się w mediach intelektualiści oraz ambitni dziennikarze zaczęli posługiwać się dziwną nowomową. […] Jego [nowego rodzaju imperializmu] skutki są tym potężniejsze i tym bardziej zgubne, że promowane są nie tylko przez zwolenników rewolucji neoliberalnej (którzy pod przykrywką ‘modernizacji’ zamierzają przebudować świat, likwidując społeczne i ekonomiczne zdobycze stulecia walk społecznych, odtąd przedstawiane podobnie, jak wiele innych archaizmów i przeszkód na drodze do nowopowstałego ładu), ale również przez ludzi związanych z wytwarzaniem kultury (badaczy, pisarzy i artystów) oraz działaczy lewicowych, z których zdecydowana większość wciąż uważa się za postępowców. […] specyfika imperializmu kulturowego zasadza się na uniwersalizacji partykularyzmów związanych z konkretnym doświadczeniem historycznym poprzez zamazywanie ich konkretnego charakteru i uznawanie ich za uniwersalne […] banały, które poprzez nieustanne powtarzanie ich w mediach z czasem przekształciły się w powszechny zdrowy rozsądek […]"(Bourdieu, Wacquant 2007) 4. Główny nurt „Zanurzyć chciałbym się w powszechność i płynąć z wielkim nurtem życia!” Lektury publikacji, których autorzy zdecydowali się na występowanie w kontrze do jednolitego deklamowania: globalizacja, tempo życia, koniec historii i temu podobnych haseł, ośmielają do krytycznego spojrzenia na to, co dzieje się w naszym kraju także w zakresie wspierania, a raczej na to, co daje się zauważyć, gdy z tego cytowanego chóralnego zaśpiewu uda się wykorzenić siebie chociaż na chwilę. Taka chwila wykorzenienia skłania do skojarzenia, że jak bez wyobraźni o konsekwencjach traktowano naturę niszcząc ją, tak też próbuje się w sposób równie pozbawiony refleksji gmerać w życiu społecznym bez szacunku dla wartości porządku społecznego. Pozorne wycofanie się państw z udziału w kierowaniu narodami zgodnie z hasłem „mniej państwa” w świetle danych i wniosków z nich płynących prezentowanych przez Loїca Wacquanta (Wacquant 2009) wpisuje się w to przytoczone powyżej skojarzenie z dewastacją środowiska społecznego. Jak pisze we wstępie do przywołanego opracowania Michał Kozłowski: „Neoliberalizm nie oznacza po prostu mniej państwa, jak chętnie głoszą to jego apologeci. Oznacza on mniej państwa socjalnego, mniej redystrybucji i usunięcie perspektywy socjalnej w podejmowaniu strategicznych decyzji ekonomicznych. Jednocześnie neoliberalizm to więcej państwa penalnego, więcej państwa paternalistycznego wobec biednych, to hipertrofia kontroli i regulacji prywatnego życia niższych warstw społecznych.” (Wacquant 2009; str. 10) Takie mamy nowe trendy płynące z wysokiego szczebla zarządzania, a co jest zbieżne z opresyjnymi praktykami wspierania osób marginalizowanych. Przy braku silnej centralizacji władzy można zauważyć, że sama władza oddala się od swego formalnego centrum i autonomizacji, co wielokrotnie opisywał Foucault (Foucault 1998 a i b) w swoich dziełach, jako przenikanie całej struktury społecznej przez tę władzę, jako przyjmowanie władzy przez różne pola życia społecznego, w tym przez pole naukowe. Wobec czego Bourdieu sugeruje, że nie możemy liczyć na to, że naszą decydująca naturą jest rozum (Bourdieu str. 179) i dodaje do tego, że to właśnie władza, która dysponuje sankcjami za łamanie wartości demokratycznych, jest gwarantem zachowania tychże wartości (Bourdieu str. 180). Trudno byłoby odnaleźć, jeśli nawet nie byłoby to marnotrawieniem czasu i sił, w historii przykłady burzących te twierdzenia. Jednostkowe zdarzenia przeczące temu, które ja i pewnie każdy dorosły człowiek jest w stanie przywołać ze swojego życia, traktuję jako wyjątki potwierdzające regułę oraz uważam za jaskółkę nadziei, że może-może być inaczej niż jest to w ogóle. Jeśli przyjmiemy tę sugestię o krążeniu władzy pomiędzy ludźmi wraz z tym, że „władza zmusza nas do wytwarzania prawdy i nie możemy sprawować władzy inaczej niż wytwarzając prawdę” (Foucault 1998 str. 34), to pola życia społecznego w tej perspektywie są generatorem swoich prawd służących ich dominacji, dla której najatrakcyjniejszą areną jest główny nurt życia - to tam można liczyć na największe profity, a nie pośród marginalizowanych społecznie. Zajmowanie się więc osobami z tego marginesu społecznego, w kontekście żądzy władzy, musi być podporządkowane głównemu nurtowi życia, jakikolwiek by on nie był. W przeciwnym razie to zajmowanie się marginalizowanymi będzie rewolucją przewracającą aktualny porządek społeczny. (Foucault 1998 (a) str. 88) Gdy Foucault kreślił tylko takie perspektywy dodał, że aby walczyć „[…] z władzą dyscyplinarną, w poszukiwaniu jakiejś władzy niedyscyplinarnej, nie należy zwracać się w stronę starego prawa suwerenności, ale szukać nowego prawa, które miałoby charakter antydyscyplinarny, ale które byłoby zarazem wolne od zasad suwerenności.” (Foucault 1998 (a) str. 48) Władzę dyscyplinarną należy tu rozumieć jako tę, która wymusza bezwzględne podporządkowanie wobec głównego nurtu społecznego lub usuwa jednostki, grupy na margines. W tym kontekście stwierdzenie, że jednostki o stylu dalekim od preferowanego przez główny nurt szpecą swoim sposobem bycia obraz tegoż nurtu, co skłania do społecznego spostrzegania tych innych, jako zdrajców i wrogów społeczeństwa, pozwala te osoby marginalizować lub poddać procesowi amelioracji. Marginalizacja i amelioracja jest wolna od przyjmowania punktu widzenia tych, wobec których taki proceder jest podejmowany, co, jak wspomniałem wcześniej, jest popierane hasłami głównego nurtu - m.in. prawdami formulicznymi wygłaszanymi w sposób performatywny. Goffman w swojej pracy na temat zranionej tożsamości opisuje między innymi takie rodzaje piętna, które wydają się przesadnym określeniem, nadmiarem. Mimo to mają te nadmiarowe piętna swoje istotne odbicie w społeczeństwie wykluczającym ich nosicieli. Przykładem może być pośredni nosiciel piętna, który w swojej rodzinie ma osobę z przeszłością kryminalną, co wystarcza do izolowania społecznego tegoż pośredniego nosiciela (Goffman 2007 str. 29). To skłania do wnioskowania, że piętno jest czymś, co łatwo generować na podstawie nawet wątpliwych przesłanek. Potwierdzenie tegoż wnioskowania można znaleźć m.in. w eksperymencie Jane Elliott (Blue eyed 1996), w którym z niebieskiego koloru oczu uczyniono przedmiot dyskryminacji i co wielokrotnie okazało się skuteczne. Ta skuteczność jednostkowego pomysłu na tworzenie piętna przestaje jednak dziwić, gdy weźmiemy pod uwagę sugestie Zakrzewskiej-Manterys: „Z tego [Monteskiusza] punktu widzenia faszyzm nie jest ideologią nieludzką. Wręcz przeciwnie, jest na wskroś ludzki; jest nieludzki tylko dla nieludzi. Faszyzm nie jest wybrykiem ani anomalią, jest naturalną, w pełni zrozumiałą konsekwencją takiego sposobu myślenia, zgodnie z którym rozum ma prawo orzekać o tym, komu należą się prawa obywatelskie, a kto zostanie wykreślony z listy osób ubiegających się o emancypację.” (Zakrzewska-Manterys 2010 str. 27) Jeśli jakaś władza potrzebuje uzasadnienia dla swoich działań, to przy wsparciu propagandy jest w stanie z tego, co dotychczas było powszechnie akceptowane i nie stanowiło najmniejszego problemu, uczynić samo zło, przed którym trzeba się bronić, czego trzeba unikać, co trzeba izolować - dowodów dostarczają eksperymenty, ale i historia. Powyższe rozważania mają wysoki poziom ogólności, co może sprawiać wrażenie, że jest to próba opisu procesu odbywającego się na wysokich szczeblach zarządzania państwem, który to proces ktoś zaplanował, uknuł. Obce jest mi takie myślenie. Władza nie jest już tylko w rękach partii rządzącej czy samego parlamentu. Władza, zgodnie z przywoływanymi sugestiami Bourdieu należy do różnych pól społecznych, w których konkretni ludzie sięgają po nią, generując na jej użytek swe prawdy różnej jakości. Opisywane przez Giddensa wykorzenienie nie miałoby znaczenia zinstytucjonalizowanych procesów, gdyby nie istniały ujęte tym określeniem praktyki społeczne. To samo dotyczy procesów władzy opisywanych przez Foucault. Ich ujęcia życia społecznego rozpadłyby się, gdy dawało się wykazać, że są np. nieaktualne. Dawno temu, gdy komunizm trwał w stanie szczątkowym, opowiadano mi o doktoracie, w którym postawiono i udowodniono tezę, że narkomania jest zależna od wielkości mieszkania zajmowanego przez rodzinę tego uzależnionego - im większe mieszkanie, tym bardziej prawdopodobne miało być uzależnienie od środków odurzających. Takie doktoraty miały pewnie służyć uzasadnieniu gnieżdżenia się rodzin w klitkach, na co wielu Polaków było skazanych w PRL. Kilka tygodni temu od profesora uniwersyteckiego usłyszałem, że winą za nazizm III Rzeszy trzeba obarczyć demokrację w ówczesnych Niemczech, czego nie poparł żadnymi konkretnymi argumentami. Myślę, że w ten sposób tę samą winę można zrzucić na powietrze, bo wtedy, gdy Hitler umacniał swą władzę, ludzie oddychali powietrzem. Tenże profesor wypowiadał to w czasie konferencyjnego spotkania do audytorium, w którym zasiadali przedstawiciele najwyższych władz samorządowych i wielu ludzi uczących młode pokolenie w szkołach. Mówił tenże profesor i to, że jak się nie słucha muzyki z kręgu sztuki wysokiej, to nie ma się „bąbelków w głowie”, co należy rozumieć, że te bąbelki mają być odpowiednikiem szarych komórek i co ma mieć związek z tym, że im więcej bąbelków mamy, tym bardziej jesteśmy ludźmi niż bydlętami, co również sugerował mówca. Rzec by się chciało: a co z takimi przypadkami jak Rywin - czy badano to, jakiej muzyki tacy ludzie słuchali zanim popełniali swe przestępstwa i czy mają bąbelki od tego czy bydlęcość? A jak profesorska wypowiedź będzie się prezentować, gdy weźmiemy pod uwagę rzecz znaną już ogółowi, że krąg sztuki wysokiej, wraz z muzyką z tego kręgu, jest dostępny głównie klasom wyższym i średnim, tak ze względu na kultywowane tradycje rodzinne w tych klasach, jak i kształcenie umiejętności odczytywania i przeżywania tejże sztuki w szkołach - głównie - elitarnych (Bourdieu 2005)? Takie profesorskie wypowiedzi o bąbelkach są skierowane przeciw tym, którzy są - ze względu na przynależność klasową - marginalizowani. Nie tworząc im warunków do tego, aby byli konsumentami sztuki wysokiej, stwarza się warunki do ich marginalizacji i to w oparciu o kłamliwe twierdzenia na temat ich potencji intelektualnej. Profesorski popis zapadł mi głęboko w pamięć, i potraktowałbym to zdarzenie jako rzecz do obśmiania, ale ilość takich zdarzeń, jak to przytoczone, nie jest mała, i co rusz można się natknąć na nie - wystarczy bywać na konferencjach, seminariach, forach, czytać poradniki, poczytne dzieła - wątpliwej jakości - o wspieraniu. „Głupi despota może przymuszać niewolników żelaznym łańcuchem, ale prawdziwy polityk wiąże ich łańcuchem ich własnych idei. Pierwsze jego ogniwo mocuje rozum więzią tym bardziej solidną, że nie dostrzegamy jej źródła i uważamy ją za nasze własne dzieło.” (Foucault 1998 (b) str. 100) Takie wypowiedzi, jak przywoływany popis profesorski, wplatając się w stan bezsilności nauczycielskiej wywołanej niepokornością uczniów, mogą przyczyniać się do wzrostu dyskryminujących zachowań wobec tych niepokornych, bo oni nie słuchają Chopina (czytaj: mają mało bąbelków bydlęta niepokorne). Dyskryminacja tych, którzy nie słuchają Chopina znajdzie prawdę legitymizującą w wypowiedzi jednego z ludzi o prawie najwyższym tytule naukowym w Polsce. Piętnowanie, upośledzanie, uczenie bezradności i podobne działania odbywające się w relacjach międzyludzkich czerpią m.in. z wypowiedzi takich profesorów uprawomocnienie dla władzy piętnującej, władzy upośledzającej. Nie podejrzewam ani tego popisującego się profesora, ani wielu jemu podobnych o takie złe zamiary, ale skłaniam się do twierdzenia, że ich żądza władzy jest generatorem tego typu sformułowań, żądza władzy dewaluująca m.in. wartości demokratyczne. Cytat do tej części moich rozważań jest autorstwa Żyda, który przeżył III Rzeszę. Jego tęsknota za głównym nurtem życia pojawia się w czasie, gdy rządy Hitlera w społeczeństwie niemieckim święciły swoje największe sukcesy. Jak to możliwe, że napiętnowany, poniżony i zagrożony człowiek chciał płynąć z głównym nurtem życia, dlaczego nie zdecydował się uciec do swego wnętrza przykładem tych wszystkich, którzy kreują dzisiaj skupienie się na sobie w ramach komercjalizacji uczuć? Uciekł do swego wnętrza, za cel postawił sobie przeżycie w taki sposób, aby nie zwariować: nie stracił godności i swojego poglądu na to, co go otaczało praktycznie zewsząd. To wyzwanie, w którego podjęciu pewnie pomagał mu dostęp do wielorakich pól mentalnych, przyjął określać jako bohaterstwo, heroizm (Klemperer 1983 str. 14). Victor Klemperer nie tęsknił za głównym nurtem nazizmu, co jest oczywiste. Jego tęsknota była wynikiem noszenia piętna - gwiazdy Dawida - co dyskredytowało go w ówczesnych Niemczech i uniemożliwiało swobodne poruszanie się pomiędzy ludźmi, korzystanie z bibliotek, co dla człowieka nauki może być bolesne. On tęsknił za wolnością, swobodą, utraconymi możliwościami. Pozory wolności i swobody przy opresyjnej praktyce władzy manifestującej się w gabinetach psychoterapeutycznych, poradnikach i projektach można osiągnąć przyjmując hasła (panacea) tworzone przez opresyjnych wspierających i tymi hasłami uwolnić się od refleksji. Wielu Żydów dało się w tamtym czasie przefarbować na aryjczyków, Adorno cytuje wypowiedź Turka - Żyda antysemity (Adorno 2010 str. 127) - takie przykłady można mnożyć. Główny nurt jest dla wielu mlekiem i miodem kuszący. Żądza władzy jednych i chęć zanurzenia w ten miód i mleko drugich często odcina ich od złożoności świata i wystarczają wtedy - jednym i drugim - same hasła podnoszone do rangi prawd uniwersalnych. W tej perspektywie warto zauważyć, że hasła, panacea, które najczęściej są formą wypowiedzi formulicznych wypowiadane przez ludzi żądających, aby uznać tak przedstawianą rację za niepodważalną, są bliskie fundamentalizmowi. Traktowanie ludzi w sposób protekcjonalny jest wtedy usprawiedliwiane hasłami tak nośnymi, jak mocno propaganda wpisze je w życie społeczne, czyli na ile staną się głównym nurtem życia społecznego. Tak uformowany główny nurt, nie musi bać się, że kontakty z osobami marginalizowanymi wywołają kontaminację poznawczą wśród już przystosowanych do tegoż nurtu członków społeczeństwa. W głównym nurcie jest już zapisany mechanizm obronny przed tą kontaminacją: traktuj ich jako podgatunek, czyli toleruj, że są, ale nie próbuj przyjmować ich perspektywy, bo to ci zaszkodzi. Heroiczna postawa autora cytatu do powyższej części rozważań - przetrwać nie tracąc własnego oglądu sytuacji - wydaje się wobec dzisiejszej kondycji społecznej jedną z najlepszych. Główny nurt nie daje ani ryby ani wędki tym, którzy są daleko poza jego zasięgiem a przemiana wspieranych w innego wędkarza w wielu wypadkach skazana jest na niepowodzenie. Zakorzenieni w głównym nurcie i nie przyjmujący innej perspektywy psychoterapeuci, osoby wspierające marginalizowanych programami edukacyjnymi z zakresu zarządzania głębokimi uczuciami i inni nie są ani przewodnikami dla tychże marginalizowanych, ani partnerami, ani przyjaciółmi. Są jak protektor opon odciskających się na miękkiej nawierzchni niszcząc ją. Są jak Korona Angielska dla Kolonii Indyjskiej: protektorzy pomijają interesy, potrzeby i możliwości protektoratu na rzecz własnych interesów uzasadniając to dobrem tegoż protektoratu. „Fundamentaliści zawsze ciążą ku [etyce postawy] (czasami tłumaczonej jako ‘etyka celów absolutnych’): wątpliwości są wykluczone, ponieważ na wszystkie podstawowe pytania odpowiedziano w ramach światopoglądu uważanego za oczywisty. Ludzie o umiarkowanych poglądach ciążą raczej ku etyce odpowiedzialności. Rozumieją, że w dziedzinie polityki nie ma pewników, oprócz tego, który można wygłosić ‘stojąc na jednej nodze’ [nie czyń drugiemu tego, co tobie niemiłe]. Dlatego nie istnieją absolutne wskazówki sposobu działania, co oznacza, że prawdopodobne konsekwencje działania trzeba oceniać starannie i pragmatycznie, najlepiej jak umiemy.” (Berger, Zijderveid 2010 str. 145) Główny nurt jest wypełniony m.in. przez hasła, co samo w sobie skłania do podejrzewania go o płytkość i co ułatwia jego krytykę. Ale ta niby marna, płaska konstrukcja jest mocno ugruntowana, co pozwala protektorom zanurzonym w nim deprecjonować pojedynczych ludzi, całe grupy i narody. Przy tym jednak nie można zapominać, że społeczeństwo wiele zawdzięcza tym głównym nurtom, które: napędzają rozwój gospodarczy, rozwijają gałęzie gospodarki, które bez głównego nurtu praktycznie nie istniałyby, podnoszą poziom wykształcenia w społeczeństwie itd. Wiele z tych zalet głównego nurtu, który nie musi być ani płytki, ani złożony wyłącznie z haseł, ma ciemną stronę, ale to nie przekreśla korzyści, które czerpiemy z jego jasnej strony. 5. Protektorzy Przyjmując określenie protektorzy dla wyszczególnionej specyficznym działaniem grupy osób znajdowałem pewną zgodność pomiędzy charakterem tegoż wyróżniającego ich działania, a tym, co cechuje protektorat na wzór państw kolonialnych. Protektorów we wstępnych analizach spostrzegałem jako przywłaszczających sobie prawo do kierowania innymi w sposób sprzeczny z interesami tych innych, pomijających ich potrzeby, unikających bezpośredniego kontaktu z protektoratem, infantylizujących protektorat, nie posiadających oczekiwań wobec protektoratu innych niż podporządkowanie tegoż. A to wszystko ze wspomnianym uzasadnieniem działania w imię dobra protektoratu. Podstawowym wyróżnikiem protektora jest przyjęcie przez niego roli reprezentanta ideologii społecznej czy węższych grup lub pojedynczych osób przed innymi z pomijaniem interesów tych innych. Raz mogą to być ideologie, innym razem interesy. To, że protektor reprezentuje czyjąś ideologię mając z tego tylko pośrednie korzyści, jest istotnym wyróżnieniem. Bezpośrednie korzyści protektora związane byłyby z otrzymywaniem gratyfikacji od partnera relacji; protektor otrzymuje gratyfikacje od osób trzecich domniemanych lub faktycznych. Dwoje ludzi może wzajemnie siebie wykorzystywać i pomijać wzajemne oczekiwania, co nie czyni ich protektorami. Protektor, przyjmując przed partnerem interakcji rolę reprezentanta np. ideologii, staje się zwolniony z osobistej odpowiedzialności za to, co dzieje się w tej interakcji. Usprawiedliwia go, czy też tłumaczy i uzasadnia ta reprezentacja. Częste przebywanie w pobliżu siebie protektora z protektoratem nie wpływa w istotny sposób na to, jak protektorat jest w tej relacji spostrzegany. „Wydaje się, że każde zaangażowanie zależy od dwu różnych elementów. Zakłada pewne przeświadczenia i zawiera też osobiste poświęcenie działaniom, wypływającym z owych przeświadczeń. Każdy element może występować bez drugiego, ale jeśli jest się prawdziwie zaangażowanym, oba elementy będą obecne. Ktoś, kto poświęca życie sprawie, w którą nie wierzy, nie może być autentycznie zaangażowany, niezależnie od powodów swej hipokryzji. Podobnie, o tym, kto podtrzymuje pewne przeświadczenia, a nie podejmuje żadnych prób działania na ich rzecz, nie sposób sądzić, że jest w jakikolwiek sposób zaangażowany. […] To, w co jestem zaangażowany, wyznacza naturę mojego zaangażowania. Gdy zmienią się moje przeświadczenia, musi zmieniać się moje zaangażowanie.” (Trigg 1989 str. 45, 46) Przeświadczenia protektora, które można zawrzeć w możliwej jego wypowiedzi do protektoratu: nie jesteś taki, jaki być powinieneś w kontekście cytatu z dzieła Rogera Trigga, wskazuje na zaangażowanie protektora, które jest potencjalnie upośledzające protektorat. Przy przeświadczeniu, że protektorat nie jest ok, to ono jest decydujące o możliwym zaangażowaniu. Zaangażowanie w rozwój protektoratu musiałoby bazować na przeświadczeniu kreatywnym, wolnym od piętnujących określeń. Jest to zbieżne z tym, co Adorno sugeruje w sprawie możliwości zmian stereotypowego spostrzegania osób, z którymi jednostka zaczyna częściej przebywać - przy zaangażowaniu w stereotypowe postrzeganie, co pozwala sprawnie osiągać poczucie kontroli nad otaczającą rzeczywistością, kontaminacja nie następuje (Adorno str. 133 i 134). Spoglądając na stereotypowe spostrzeganie, jako na strategię panowania nad rzeczywistością, można pomyśleć, że zmiana sposobu spostrzegania protektoratu przez protektora jest jednoznaczna z utratą władzy. Władza opierająca się m.in. o stereotypowe spostrzeganie (nie jesteś taki, jaki być powinieneś) jest związana z sugerowaną przez Foucault prawdą generowaną przez władzę i legitymizującą ją (Foucault 1998 (a) str. 34). Prawda pozwalająca władzy na odgrodzenie się od wątpliwości władania jest jej istotną strategią. Dla protektorów często taką prawdą legitymizującą ich władzę nad protektoratem jest piętno lub jego pochodna - upośledzony, głupi, z małą ilością bąbelków, niewydolny, bezrobotny, pochodzący z klasy niższej, źle ubrany, bydlęcy, wykształciuch, moherowy beret i inne. Wobec określenia protektor zastosowanego do przypadków zastępowania tożsamości osobistej tożsamością przyjętą w wyniku przemożnego wpływu innych osób, grup, instytucji może rodzić się wrażenie, że jest to tożsame z osobowością autorytarną. Gdy Fromm wyjaśnia znaczenie tego terminu, podaje między innymi, że osobnik o takiej osobowości „podziwia go [autorytet] i skłonny byłby mu ulec, ale jednocześnie sam chciałby być autorytetem i podporządkować sobie innych.” (Fromm 1978; str. 161) Różnicując autorytet Fromm wskazuje, że ten jego rodzaj, który oparty jest o zakaz i dotyczy wykorzystania osoby podległej autorytetowi sprzyja tworzeniu osobowości autorytarnej u jednostki podlegającej takiemu autorytetowi. (Fromm 1978; str. 162-163) Przykładowa autonarracja jednostki o osobowości autorytarnej miałaby brzmieć: „Jeżeli osobnik władający mną jest tak znakomity lub doskonały, nie powinienem wstydzić się posłuszeństwa. Nie mogę być mu równy, bo jest ode mnie silniejszy, mądrzejszy, lepszy itp.” (Fromm 1978) W przypadku protektorów nie musi być to reprezentowanie osób silniejszych, zajmujących wyższą pozycję w hierarchii, czy mających większy dostęp do atrybutów władzy. Warto zwrócić uwagę na wyszczególniony przez Fromma najważniejszy ryt charakteru autorytarnego: „Siła władzy, czy to osób, czy też instytucji, wywołuje w nim automatycznie miłość, podziw i gotowość podporządkowania się. Władza fascynuje go, nie dla szczególnych wartości, jakie może reprezentować, lecz wyłącznie dlatego, że jest władzą. I tak jak władza automatycznie wywołuje w nim ‘miłość’, tak ludzie lub instytucje pozbawione władzy automatycznie wywołują jego pogardę. Sam widok osoby bezsilnej budzi w nim chęć atakowania, dominacji, poniżania.” (Fromm 1978 str. 165) Protektorem również być można reprezentując osoby marginalizowane i tym samym deprecjonując główny nurt w całości ze względu na jego pojedyncze cechy, co jest podobne do procesu piętnowania. Elementów różniących te dwa pojęcia jest więcej, co pozwala stwierdzić, że pojęcie osobowość autorytarna nie jest tożsame z zaproponowanym pojęciem protektor. Dawno temu uczestniczyłem w zdarzeniu, kiedy to młoda nauczycielka, mająca wiele niepowodzeń w pracy z uczniami oraz narzekająca na kondycję swoich uczniów (m.in. że są niewychowani, głośni, że nie potrafią zachować porządku w czasie lekcji, a byli to uczniowie drugiej klasy szkoły podstawowej), doświadczyła wielkiej zmiany. Zaczęła odnosić sukcesy w pracy i cieszyła się pracą z uczniami po tym, kiedy wprowadziła w życie udzieloną jej sugestię, aby codziennie rano podejmowała decyzję o tym, czy pracuje, czy nie pracuje z tymi dziećmi. Jakie musiały być wcześniejsze decyzje nauczycielki o tym, kim i czym się zajmuje, że podjęcie decyzji o zajmowaniu się dziećmi, z którymi pracowała przecież codziennie, przyniosło aż tak duże zmiany? Czym zajmują się protektorzy upośledzonych umysłowo w wielu ośrodkach dla niepełnosprawnych, że nie zajmują się nimi(?) - bo przepędzanie czasu trudno nazwać zajmowaniem się. Kim zajmują się edukatorzy próbujący z bezrobotnych zrobić zarządzających głębokimi uczuciami? Za każdym razem obserwując protektorów znajduję dwie możliwe odpowiedzi na to pytanie. Protektorzy podjęli decyzję zajmowania się sobą, swoim wizerunkiem, swoją doskonałością, dobrocią, mozołem borykania się z niedoskonałym światem przy własnej doskonałości i wyjątkowości. Albo zdecydowali się na występy przed uogólnionym społeczeństwem, ideami. Szczególnie pierwsza domniemana decyzja może wskazywać zbieżność z narcyzmem w tym, co określa się jako „utrwalony wzorzec poczucia własnej wielkości (widoczny w fantazjach bądź w zachowaniu) [manifestujący się poprzez] potrzebę podziwu ze strony innych i brak empatii” (Cantelmi, Orlando 2007, str. 22). Należy stwierdzić, że protektorzy nie spełniają tej definicji m.in. dlatego, że są empatyczni, ale wobec wybranych grup, a na pewno nie wobec protektoratu. Drugą różnicą jest to, że starania protektorów o uzyskanie podziwu u innych są co najmniej dyskusyjne. Protektor w relacji z protektoratem rzadko osiąga sukces, protektorat zawsze pozostaje bardziej naturalizowanym niż naturalnym członkiem głównego nurtu. Ta dyskusyjność sukcesów wspierających dotyczy także psychoterapeutów narzekających na opór swoich klientów - ci terapeuci ukazują swoją porażkę, chociaż wynika ona - według terapeutów - z kondycji leczonego człowieka. To, co jest największym problemem w usamodzielnianiu osób niepełnosprawnych intelektualnie w perspektywie rad programowych Warsztatów Terapii Zajęciowej (WTZ) i osób badających te instytucje, to jest upośledzenie upośledzonych: "[...] najczęściej uczestnikiem WTZ jest młoda osoba niepełnosprawna z upośledzeniem umysłowym, ze znacznym stopniem niepełnosprawności, z wykształceniem na poziomie podstawowym. Powyższa charakterystyka wskazuje, że proces skutecznej rehabilitacji zawodowej tych uczestników nie jest łatwym zadaniem i w wielu przypadkach będzie niemożliwym. [...]" (PFRON 2009) Jakimi mieliby być pacjenci tych terapeutów, którzy narzekają na opór tychże? Kim mieliby być upośledzeni, jeśli nie upośledzonymi bez wykształcenia? Protektorzy, otrzymując pewien status społeczny w efekcie decyzji o zajmowaniu się tymi, którzy sukcesywnie stają się ich protektoratem, sprzeniewierzają się wobec tych, którzy niejako wynieśli ich na te pozycje społeczne: nauczyciele zdradzają uczniów, opiekunowie upośledzonych umysłowo zdradzają tych niepełnosprawnych, pracownicy socjalni zdradzają podopiecznych, profesorowie studentów, lekarze pacjentów, edukatorzy zdradzają uczestników ich zajęć, terapeuci swoich klientów itd. A wszystko to dzieje się jakby z założenia roli protektora. Reprezentowanie osób trzecich czy idei, jest praktyką społeczną m.in. w wymiarze sprawiedliwości. W takich wypadkach ta reprezentacja jest jawna i wystarczająco oswojona społecznie, aby np. do osób pełniących te profesje nie mieć pretensji za ich wyroki obiektywizowane odniesieniem do litery prawa. To odniesienie do litery prawa ma zwalniać sędziego z osobistej odpowiedzialności za to, co - w wyniku decyzji sędziego - będzie się działo z człowiekiem przegrywającym proces. Ale nie da się ukryć, że ta ograniczona odpowiedzialność sędziego wyrokującego to wielka fikcja (Berger, Zijderveid 2010 str. 129). Tak w wypadku protektorów mamy głęboko ukrytą reprezentację, ale mamy także jawny nacisk na uznanie jego obiektywności poprzez odniesienie do prawd formulicznych wypowiadanych performatywnie, więc i fikcja tegoż jest jeszcze większa. Protektor to fikcja, ale instytucjonalizowana. Odnoszę wrażenie, że problemem osób marginalizowanych i potrzebujących pomocy terapeutycznej, rehabilitacji, szkoleń, wsparcia itd. częściej jest protektor niż sam główny nurt. Nie trzeba być protektorem, aby być w głównym nurcie i wspierać tych, którzy są poza tym nurtem. Jeśli serwuje się ludziom z niższej klasy społecznej wsparcie wykorzeniające ich, to ci serwujący najpierw mogliby wykorzenić się sami z ulubionego przez siebie głównego nurtu i wspierać potrzebujących w oparciu o preferencje wspieranych i faktyczne możliwości, jakie stwarza im społeczeństwo. Wiele razy okazałoby się, że to nie wspierani mają się zmienić w innego wędkarza, ale to, co kreujemy wokół nich i w relacji z nimi, a co tak mocno kojarzy się ze społecznym piętnowaniem. 6. Zakończenie Analizy jakościowe materiałów filmowych będących wyłącznym efektem pracy adolescentów (Fundacja „Serduszko” 2010), a które to są wglądem w ich perspektywę, wskazują, że w ich środowisku niewielu jest nieprotekcjonalnych dorosłych. Do podobnego wrażenia skłania informacja, że na pytanie skierowane do laureatów olimpiad naukowych o to, kto im pomógł w osiągnięciu tych laurów, odpowiadają wielokrotnie, że autorzy podręczników, którzy to nie byli ich nauczycielami. Innym i cięższym argumentem potwierdzającym protekcjonalny stosunek dorosłych do młodego pokolenia jest powszechnie stosowane destrukcyjne krytykowanie dorosłego metaforycznym niedorostkiem. Trudno oczekiwać sympatii i docenienia od młodego pokolenia, którego wizerunek ich opiekunom służy do obrażania innych. Ale i trudno nie zauważyć pokoleniowego reprodukowania protektorów, co przyjmujemy równie bezrefleksyjnie, jak np. zero tolerancji byłego Ministra Edukacji (Czapiński 2007). 7. Bibliografia Adorno Theodor W. (2010) „Osobowość autorytarna”; Wydawnictwo Naukowe PWN; Warszawa. Berger Peter L. i Zijderveid Anton (2010) “Pochwała wątpliwości”; Wydawnictwo vis-a-vis/Etiuda; Kraków. „Blue eyed” (1996) DENKmal-Films (film jest dystrybuowany w Polsce przez Fundację Autonomia oraz Stowarzyszenie Kobiet KONSOLA). Bourdieu Pierre „Medytacje pascaliańskie”; Oficyna Naukowa; Warszawa. Bourdieu Pierre, Wacquant Loїc (2007) „Uwagi na temat nowej globalnej wulgaty” Recykling Idei 2007, wiosna/lato, nr 9 [http://www.recyklingidei.pl/bourdieu_wacquant_nowomowa_neoliberalna]. Bourdieu Pierre (2008) „Zmysł praktyczny”; Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków. Czapiński Janusz (2007) „Rzecz o szczuciu” [w] Polityka - nr 10 (2595) z dnia 2007-03-10; s. 6-12 Foucault Michel 1998 (a)„Trzeba bronić społeczeństwa” Wydawnictwo KR Warszawa. Foucault Michel 1998 (b) „Nadzorować i karać” Fundacja Aletheia, Warszawa. Fromm Erich (1978) „Ucieczka od wolności”; Czytelnik, Warszawa. Fundacja „Serduszko” (2010) Fundacja organizuje przeglądy filmów zrealizowanych przez młodzież, jak i wspiera młodzież w realizacji filmów będących pomysłem i projektem tej młodzieży. W 2010 roku otrzymałem do wglądu 53 filmy zrealizowane przez młodzież z różnych regionów Polski. Giddens Anthony (2010) „Nowoczesność i Tożsamość” PWN Warszawa. Giddens Anthony (2009) „Życie w społeczeństwie posttradycyjnym” [w] „Modernizacja refleksyjna” PWN Warszawa. Cantelmi Tonino, Orlando Francesca (2007) „Przekroczyć narcyzm”; Wydawnictwo SALWATOR; Kraków. Goffman Erving (2006) "Rytuał interakcyjny"; PWN Warszawa. Goffman Erving (2007) "Piętno. Rozważania o zranionej tożsamości" GWP Gdańsk. Goffman Erving (2008) „Człowiek w teatrze życia społecznego” Wydawnictwo ALETHEIA Warszaw. Goffman Erving (2010) „Analiza ramowa”; NOMOS; Kraków. Russell Hochschilld Arlie (2009) „Zarządzanie emocjami” PWN Warszawa. Klemperer Victor „LTI Notatnik filologa” (1993) Wydawnictwo Literackie, Kraków. PFRON 2009; Raport z badania zrealizowanego przez Centrum Badań Marketingowych INDICATOR dla Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, Warszawa, maj 2009; dostępny na stronie internetowej PFRON: www.pfron.org.pl. Trigg Roger (1989) „Rozum a zaangażowanie” Instytut wydawniczy Pax, Warszawa. Wacquant Loїc “Więzienia nędzy” (2009) Instytut Wydawniczy Ksiązka i Prasa; Warszawa. Zakrzewska-Manterys Elżbieta (2010) „Upośledzeni umysłowo. Poza granicami człowieczeństwa”, WUW; Warszawa. |